Wracam do kolejnego akapitu po kilku dniach. Musiałam trochę pomyśleć, przypomnieć sobie parę sytuacji. Stwierdzam, że to, co łączy mnie z moimi kochanymi istotkami to po prostu duch. Widzę, jak swobodnie zaczynają się przy mnie zachowywać, na jakie zachowania, typowe dla swoich gatunków, sobie pozwalają. Ile razy dowiedziałam się po powarkiwanych przepychankach z dużym psem, że to krwiożercza bestia bez litości... Ile razy przyszedł do mnie półdziki kot z okolicy na mizianie. Oswajałam już tyle końskich i szczurzych istotek... Kiedy mój Kary zachorował, szukał mnie. Kiedy Shaggy i Miko źle się czują, też chodzą za mną. Jakoś może czują, że otrzymają ode mnie pomoc, a ode mnie ona bezwysiłkowo i naturalnie płynie.
Nie lubię kierować się zasadami, regułami. Opracowane schematy są dobrą podstawą, ale nie są dobrym szablonem. Każde stworzenie, nieważne jakiego gatunku, zasługuje na dostrojenie się do niego. Jako inteligentne istoty, z łatwością adaptacji, chyba jesteśmy w stanie, prawda? Zwykle wystarczały mi podstawy behawioru danego gatunku, czy to psa czy konia, żeby pogłębić łączącą nas relację. Resztę czułam sama i jeszcze źle na tym nie wyszłam. Oczywiście aby pomóc nie tylko swoim zwierzakom (zwykle każdy ma coś z garem), kształcę się w tym kierunku, aby chociaż "na sucho" mieć do czynienia z różnymi przypadkami i często chciałabym przetestować nową metodę współpracy ze zwierzakiem, łączącą kilka innych.
Lata kontaktu z tymi wszystkimi, niesamowitymi stworzeniami dały mi niesamowitą wrażliwość na to, co się wokół mnie dzieje, pobudziły moją intuicję i zdolność lepszego rozumienia i analizowania ludzkiej natury i zachowań. Zwyczajnie więcej widzę, słyszę, rozumiem i wybaczam. To pewnie przez to i dzięki temu, że wielokrotnie jako dziecko wybierałam towarzystwo zwierzęce zamiast ludzkiego i aby móc się z nim porozumiewać, musiałam czuć więcej i być bardziej. Wiem, że są ludzie, którzy myślą tak samo. Niektórzy nawet nie są świadomi tego wszystkiego, jak mój tata.
Dziękuję wszystkim zwierzętom.